czwartek, 1 grudnia 2016

Mów mi dobrze!

"Uwielbiam happysad za nieprzewidywalność, ciekawe, nieoczywiste teksty i elektryzującą muzykę. Każda kolejna płyta jest pewnym zaskoczeniem. Moim zdaniem jest to dość specyficzny zespół, bo jest wierny przede wszystkim sobie, swoim emocjom, a nie oczekiwaniom fanów. Dzięki temu wypracowali sobie duży szacunek wśród słuchaczy, ponieważ dzielą ich mile od komercji, a jest to tak rzadko spotykane" - Kasia, wierna słuchaczka zespołu od lat, która zgodziła się podzielić swoją opinią.
Czy można dodać coś jeszcze? Happysad od lat porywa tłumy, nie tylko swoimi tekstami, które faktycznie skłaniają do refleksji, ale też melodią, która sprawia, że aż chce się tańczyć czego doświadczyłam na koncercie. Mieli wzloty i upadki, pierwsze dwie płyty - sukces, trzecia trochę gorsza i nie jest to tylko moja opinia, ale później było już tylko lepiej. 
Jeśli zapytacie dlaczego taki tytuł, to właśnie przez ten utwór zaczęłam swoją przygodę z zespołem happysad i wcale nie był to tak wszystkim bardzo dobrze znany kawałek "Zanim pójdę", ale o nim później. 
Dawno nie byłam tak podekscytowana. Zna ich przecież cały kraj i nie tylko, a ja mogłam sobie z nimi porozmawiać na luzie. Na moją serię pytań odpowiadał mi wokalista kapeli Kuba Kawalec.

- Przy zakładaniu zespołu i tworzeniu swojego stylu na kim się wzorowaliście?
- Jedyne co mieliśmy to jakieś swoje ulubione kapele, swoje ulubione rzeczy muzyczne i jakąś taką małą bo małą umiejętność grania na tamten moment. Musisz sobie wyobrazić np. mnie, bo ja zaczynałem wtedy swoją przygodę z muzyką, chłopaka, który gdzieś tam się wewnętrznie rozdarł i jedyne czym mógł się wyrazić to piosenka i gitara i kilka akordów, które znał. To był jedyny środek artystyczny, w którym ja mogłem wykrzyczeć te swoje rzeczy. Tak to się zaczęło, nie było planu muzycznego, że my będziemy kogoś na scenie zastępować albo komuś wtórować albo będziemy się mieścić w jakieś ramy. Oczywiście, to co graliśmy wynikało z naszych umiejętności, ale z tego co też słuchaliśmy do tej pory, a słuchaliśmy raczej prostych, polskich rzeczy. To nam pewnie ułatwiło w procesie tworzenia, bo nie mieliśmy chęci ani potrzeby jakiś potwornie rozbudowanych utworów. Ale z czasem, kiedy to rosło nasze doświadczenie i liczba koncertów, co dalej jest zaskakujące dla nas, rośliśmy w doświadczenie, w umiejętności grania i teraz chcemy korzystać z tego jak najwięcej.
Nie było planu, nie było założeń muzycznych, wydaje mi się, że ciężko jest to zaplanować. Myślę, że są zespoły, które są jakimiś tworami marketingowymi, chłopcy z jakiś castingów. Całe szczęście coraz rzadziej się to zdarza, gdzie ktoś układa im przyszłość muzyczną. To jest dziwne, bo ja traktuję muzykę jako sztukę, jako jakiś autentyczny środek komunikacji z kimś, w tym przypadku z publicznością.

- Kiedykolwiek myśleliście, że jeden z Waszych albumów będzie na liście najważniejszych w historii polskiego rocka?
- Do tej listy trzeba mieć potworny dystans. Tę listę tworzyła gazeta “Teraz Rock”, która jest już lekko spulchniałą i spróchniałą gazetą, powinna się nazywać “Kiedyś Rock”. Tam jest garstka dziennikarzy, którzy faktycznie gdzieś tam nas docenili, to jest oczywiście miłe, ale w żaden sposób nie może być reprezentatywne. W ogóle żadna tak do końca recenzja dziennikarska nie może być w pełni reprezentatywna. To jest wycinek, jakaś czyjaś sugestia, jakaś opinia. W tym przypadku jest tam może ich dziesięciu i może sześciu, a nawet mniej zagłosowało na ten album. W jakiś sposób oczywiście to nas nobilituje, ale też bez przesady. My nie jesteśmy aż tak bardzo przywiązani do tego wyróżnienia jak np, do tego, że gdzieś tam te nasze płyty ludzie kupują, a już najważniejsze, że przychodzą na koncerty, to jest największe wyróżnienie.

- Zrobiłam wśród znajomych małą ankietę, nazwali Was kapelą depresyjną, zespołem dla nieszczęśliwie zakochanych, zbuntowanych gimnazjalistek. Zresztą, jest nawet ten żart, który odnosi się do Was i dwóch innych kapel.
- Kompletnie nigdy nie byli na naszym koncercie, dlatego to jest kompletna bzdura. Ja też chodziłem na koncerty kiedy miałem 15 lat. Ludzie często nie mają świadomości, że po stokroć lepiej, żeby ta młodzież, jeśli miałaby przychodzić na koncerty, to niech już faktycznie przychodzą na nas i zaczynają od kapel, które nie są wybitnie muzycznymi tworami, ale są na pewno szlachetniejsze, niż te rzeczy telewizyjne, które są dosyć, nie chcę nikogo obrazić, ale są trudne. Wracając do pierwszej części pytania, czy depresyjny, no tak, ale ja bym to podciągnął pod jakąś emocjonalność, to nie jest zamierzenie samo w sobie depresyjne, dla nas to jest kanalizacja swoich emocji, swoich jakiś tam lęków, niepokoi, zawsze tak było. To takie opowiadanie o rzeczach, które nas jako gatunek ludzki, ale też i osobiście spotykają w życiu, bardziej naznaczone negatywnie niż pozytywnie. Łatwiej się tak tworzy, poza tym nam to zupełnie nie przeszkadza. Ja uwielbiam smutną muzykę, smutne filmy są o niebo bardziej inspirujące niż jeden śmieszny żart powtarzany po stokroć. To nie jest nawet zarzut, a wydaje mi się, że komplement.  

- Jak czujecie się z tym faktem, że większość kojarzy Was tylko z utworem “Zanim pójdę”?
- Wiesz co, tak na dobrą sprawę ciężko się z tym zgodzić,bo wydaliśmy 6 płyt, każda z nich jest złota, część z tych płyt jest platynowa. Wydając płytę szóstą cały czas mamy mnóstwo ludzi na koncertach, oni nie przychodzą dla tej jednej piosenki. Ludzie, którzy nas nie znają słuchają radia, oglądają telewizję gdzie nigdzie nie jesteśmy puszczani, a jak już to tylko ten jeden utwór, to faktycznie, znają tylko ten utwór. Ja uważam, że ludzie, którzy znają nas z jednego utworu nie znają nas wcale. Dowodów na to, że ludzie nas znają mamy co tydzień co najmniej cztery, bo tyle gramy koncertów.

- “Smutni ludzie” to taki opis współczesnego świata?
- Większość piosenek opisuje współczesny świat przez pryzmat bohaterów wyalienowanych. Zawsze tak było, że występował jakiś podmiot liryczny, który w jakiś sposób odkleja się od rzeczywistości, obserwuje tą rzeczywistość ale do niej nie przystaje. To nie jest zaplanowane, ale tak mi się tworzy lirycznie. To nie jest wyjątek, jest mnóstwo takich scenek, które można podciągnąć pod jakąś tam refleksję społeczną.

- Myśleliście kiedyś, żeby zrobić album typowo śmieszkowy?
- My chyba nie umiemy (śmiech). Nie wiem, nawet takie piosenki, które wydają się być rytmiczne jak “W piwnicy u dziadka” czy “Damy radę”, to one i tak mają w sobie jakąś tam nutę goryczy. Byłoby nam trudno. Są zespoły, które świetnie się tym zajmują, jest Big Cyc, jest mnóstwo kapel, które opowiada dowcipy. Ja nie zakładam, że to się nie zmieni, może kiedyś dostaniemy zastrzyk pozytywnej energii i nagle trzepniemy płytę “10 pochwalnych hymnów życia” (śmiech).

- Wasi internetowi słuchacze twierdzą, że Wasz ostatni krążek jest porażką.
- Część tak, ale to źle o nich świadczy, bo się kompletnie nie znają. Ogromna część ludzi stwierdziła, że płyta jest bardzo dobra i z nimi się najczęściej spotykamy na koncertach. To bardzo dobra płyta, ale ludzie niestety nie są przyzwyczajeni do prostych rytmów. Ja nie uważam, żebyśmy za bardzo wybiegali poza formę piosenkową, jest może trudniejsza przez formę piosenek. Pozwoliliśmy sobie na bardzo dużo i cieszymy się, że mogliśmy to zrobić i będziemy z tej możliwości korzystać. To nie jest groźba wobec fanów, ale mamy ogromną radość, że masa ludzi tę płytę doceniła i nawet dla dużej części ta płyta stała się pierwszą. Cały czas powtarzamy ludziom, że chcemy korzystać z tego, co daje nam doświadczenie, co nam daje liczba zagranych koncertów, co nam daje liczba spędzonych godzin na scenie. Nie chcemy się absolutnie dusić w sosie, który stęchniał ileś lat temu. Nie wstydzimy się tych wcześniejszych piosenek, ale nikt z nas nie powie, że czuje się dobrze w ciuchach, które kupił sobie 10 lat temu.

- Od dwóch lat bez płyty, fani się niecierpliwią, kiedy coś nowego?

- Płyta jest praktycznie zrobiona, chcemy ją sobie dopieścić i nie chcemy się spieszyć tak jak przy poprzedniej, gdzie pośpiech okazał się być katastrofą. Mamy taki ambitny plan, żeby wydać w lutym. Unikamy jak ognia takich datowych deklaracji, bo później ludzie mają do nas żal, że coś obiecaliśmy, a nie zrobiliśmy. Mamy milion schodków do pokonania i na każdym możemy się wypieprzyć i spaść na sam dół, tak jak było przy poprzedniej płycie, więc powolutku. My też się niecierpliwimy, bo chcemy już grać te piosenki na koncertach, a mamy poczucie, że są naprawdę dobre.


Kubie bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i przemiłą atmosferę. Panowie, widzimy się na następnych koncertach!
Zapraszam do przeczytania innych moich postów. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz