Każdy lubi sobie usiąść w takie jesienne wieczory z herbatką lub czymś mocniejszym i powspominać stare czasy, tak też zrobiłyśmy z moją rodzicielką. Ja z racji wieku mogę sobie powspominać najwyżej podstawówkę albo czasy przedszkolne, ale moja mama ma już w tym temacie więcej do powiedzenia.
Za każdym z trzech panów, którym poświęcę kilka zdań szalały kobiety w różnym wieku. Porównywać ich do kogokolwiek z obecnej sceny jest grzechem. Nie jeden stanik i nie jedne reformy na swoich występach złapał kanadyjski wokalista, o nieprzeciętnej urodzie Paul Anka. Jedną z pierwszych piosenek jakie nagrał była właśnie "Diana". Jak wszystko w tamtych czasach i ten utwór jest o miłości, tylko szkoda, że nieszczęśliwej. Nasz pierwszy bohater, szesnastoletni Paul zakochał się w starszej od siebie tytułowej Dianie, który była jego opiekunką. To trochę smutne, że kilkanaście lat temu różnica trzech lat w związku to była taka ogromna przeszkoda. Ale te czasy się zmieniają! Jednak gość ma głęboko gdzieś co inni sobie pomyślą i pewnie dalej ją będzie nachodził. Ciekawe co się stało, gdy opiekunka straciła pracę. Pewnie gdyby Paul napisał ten kawałek w dzisiejszych czasach, po utracie roboty jego ukochanej, mógłby golić sobie żyły, czy wyjść z domu na Magika. Jak widać ludzie w latach 60. byli nieco bardziej ogarnięci niż teraz, a Pan Anka żyje sobie spokojnie i ma się dobrze.
Mój następny bohater również żyje i ma się dobrze, a jest nim amerykański wokalista żydowskiego pochodzenia Neil Sedaka, który przeżywał swoje pierwsze rozterki miłosne gdy był w moim wieku. Również w latach, gdy stał się dorosłym mężczyzną, przynajmniej w dowodzie, zaprezentował światu kawałek "Oh Carol". Gość, jak widać na nagraniu potrafił wyrywać dupeczki hipnotyzującym spojrzeniem. Nie jeden z facetów dałby się pokroić za taką umiejętność! Co z tego, jak talentów jest masa, a kobieta, którą kocha go nie chce. Kolejna piosenka o nieszczęśliwej miłości, gdzie kobieta traktuje biednego Neila jak powietrze, nie mówiąc brzydko, śmiecia, ale on też nie jest bez winy. Śpiewając taką piosenkę miłości swojego życia potwornie gra na emocjach kobiety. Postawmy się w sytuacji kobiety. Przychodzi do Ciebie gość i mówi "jeśli mnie opuścisz, umrę". Kobieta zmięknie i koniec, po jakiejkolwiek prawdziwej miłości. Podsumowując chora sytuacja z obydwu stron, powinni się delikatnie mówiąc leczyć.
Na koniec facet, o którym nie możemy powiedzieć, że ma się dobrze, bo po prostu nie żyje, od ponad roku. Amerykanin z krwi i kości Ben E. King zostawił po sobie piosenkę, która jest swoistym wyznaniem miłości, czyli "Stand By Me". Na szczęście kończymy pozytywnym akcentem. Jako dwudziestoczteroletni mężczyzna był już nieco bardziej doświadczony niż jego poprzednicy, o których przeczytałeś/łaś wcześniej. Nareszcie znalazł miłość swojego życia i zamierza być z nią na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, przy apokalipsie zombie czy przy wybraniu Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Która z nas, dziewczyny, nie marzy o takiej miłości? Ciekawostką jest, że trzeci wers drugiej zwrotki to fragment psalmu. "Albo góry miałyby wpaść do morza" idealnie określa wielkie uczucie jakie jest pomiędzy tymi młodymi ludźmi. Krótko mówiąc, coś pięknego!
Tak oto kończy się moje małe podsumowanie lat 60. Wszystkie powyższe utwory znajdują się na jednej ze składanek "Evergreen Melodies", którą to znalazłam, gdy kurzyła się na półce.
Zapraszam do przeczytania innych postów. :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń