niedziela, 3 czerwca 2018

Na Metalowo - Zabiłem Muzykę! #projekt365 #5


Niezwykle cieszy mnie fakt, że ludzie mają swoją pasję. Nie tylko uważam, że jest to bardzo potrzebne, bo wprowadza to do naszego życia szczęście, ale też doskonalimy w sobie to, co najlepsze. 
Takie osoby inspirują, nie tylko mnie, ale też innych mniejszych twórców. Właśnie kimś takim jest Oskar, twórca kanału na YT  "Na Metalowo". Ci, którzy kojarzą ten kanał wiedzą, że znajdują się tam głównie covery znanych utworów w wersji, jak sama nazwa wskazuje, metalowej. Fani Zenka i Sławomira znajdą coś dla siebie.  Dokładnie trzy dni temu miała miejsce premiera jego pierwszej płyty pt.: "Zabiłem Muzykę!". Dlaczego postanowiłam o niej napisać i poświęcić cały post?
Jestem dumna. Pomimo tego, że nie znam tego Pana za dobrze, jestem pod ogromnym wrażeniem jego skromności i determinacji. Jest to osoba, która nagrała płytę sama, bez niczyjej pomocy, sam narysował okładkę, jedynie nie wypalał płyt ani nie drukował okładek. Tak czy siak, można go spokojnie nazwać człowiekiem orkiestrą i za to należy mu się ogromny szacunek. 
No dobrze, skupmy się na zawartości. Zacznijmy od tego, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego, ale zaskoczyłam się bardzo pozytywnie. Krążek idealnie trafia w moje gusta, trochę słyszę tutaj klimaty Kabanosa, chociaż sam zainteresowany twierdzi, że nie inspirował się ich twórczością. To co jest naprawdę genialne, to fakt, że nie ma tutaj jednej oklepanej linii melodycznej, tylko totalna różnorodność i każdy znajdzie coś dla siebie. Mam trzy ulubione kawałki, które po prostu najbardziej zapadły mi w pamięć. Ostatnie miejsce na pudle zajmuje "Wujek Staszek". Nie ukrywajmy, każdy ma takiego wujaszka w rodzinie, który jest duszą towarzystwa, rozkręca każdą imprezę i rzuca sprośnymi kawałami. Typowy polak cebulak, który czeka tylko na darmochę, pali ruskie fajki i obowiązkowo na klacie ma tzw. koperek. 
Drugie miejsce zajmuje "Na ryj!". Ja wiem, może sam tytuł nie zachęca, ale uważam, że jest to utwór, który spokojnie może konkurować z innymi znanymi "hitami" polskiej sceny metalowej. Dlaczego? W jakimś sensie się z nim utożsamiam i podzielam wykrzyczane słowa. W dodatku sama otoczka muzyczna jest tak wspaniała, że można jej słuchać non stop. Są takie kawałki, których nie da się opisać i właśnie to jeden z nich. Najlepiej będzie, jeśli sam się wsłuchasz. 
I teraz, tamtararam! Miejsce pierwsze i złoty medal otrzymuje "Ciężko zostać raperem...". Dawno się tak nie uśmiałam. W tym momencie można nazwać Oskara lirycznym mordercą. Tekst jest tak mocny, że błyskawicznie wpada w ucho i po zaledwie kilku przesłuchaniach znasz już go na pamięć. Dostajesz niecałe sześć minut, masz okazję się pośmiać i jest też czas na refleksję. Cóż, musisz przesłuchać nie tylko ten utwór, ale koniecznie całą płytę. 
Już teraz na YT jest teledysk do pierwszego numeru z płyty "Bajka o Bogactwie". Przesłuchaj i daj znać!
Podsumowując, jest to jedna z lepszych płyt jakie miałam okazję posłuchać i na pewno będę do niej wracać. Myślę, że 9/10 to idealna ocena i z niecierpliwością czekam na kolejną.
Zapraszam do przeczytania innych postów. ;)

sobota, 28 kwietnia 2018

Eier - Rewolucja #projekt365 #4


Właśnie dzisiaj, w ten piękny sobotni wieczór sosnowiecki zespół Eier. Czym mnie zaskoczył, a czy mnie rozczarował? No cóż... 
Uwielbiam folk metal, jestem w nim wręcz zakochana i potrafię go słuchać na okrągło, a więc byłam mile zaskoczona tą płytą, ale tylko na początku.   
No i mamy typowy rockowy głos wokalistki z charakterystyczną chrypką, który mi pasuje bardziej właśnie do folk metalu, który jest słyszalny na całej płycie zarówno w tekstach jak i melodii. Pierwsze wrażenie "wow!", a później już było tylko gorzej. No niestety, na pochwałę zasługują tylko Panowie, których gdzieś słychać w tle, bo wiedzą co robić z instrumentami. Wielki szacunek za Jelonka, nadał charakter jednej z piosenek. 
Ale, żeby nie było tak ponuro, moim absolutnym faworytem jest kawałek "Dość", który zdecydowanie odstaje od reszty i mogłabym go przesłuchać jeszcze trzy razy.  
Plusem tekstów jest to, że większość opowiada jakąś historię i zalatuje mi tutaj średniowieczem, jeśli chodzi o tematykę, co dla mnie jest dość przyjemne. I w sumie to by było na tyle z tych pozytywnych rzeczy. Nie ukrywam, że ta płyta mnie zmęczyła. Już po czwartej piosence miałam dość i nie uniknęłam wrażenia, że wszystko jest zrobione na jedno kopyto. Rozumiem, że każdy zespół ma swój styl, ale ile można? Trzeba znać umiar..
Jeszcze przyczepię się do okładki, trochę jest mroczna, pasuje do klimatycznego metalu, ale tylko do niego, bo absolutnie nie wiąże mi się z zawartością. Bardziej na okładce widzę jakieś smoki, ognisko, króla na koniu, który ma błoto po kolana. Wiecie, dostałam już setki płyt, ale akurat ten projekt graficzny bardzo przypomina mi Resztę Pokolenia i ich krążek. 
Niemniej jednak z czystym sumieniem daję ocenę 5/10 i liczę na różnorodność przy następnych krążkach. 
Zapraszam do przeczytania innych postów. :)  

wtorek, 24 kwietnia 2018

Bloody Mess - Broken Things #projekt 365 #3


A dzisiaj płyta wyjątkowa, przynajmniej dla mnie. Po raz pierwszy mój blog został patronatem medialnym właśnie tego krążka, o którym dzisiaj będzie mowa. Pragnę dodać, że ten fakt nie wpływa na recenzję. 
Zacznijmy od tego, że zespoły, które biorą udział w tym projekcie zostały wybrane przeze mnie po przesłuchaniu dwóch pierwszych kawałków na YouTube'ie. W słuchawkach poleciał kawałek "Fall" i tak to się zaczęło. 
Warszawska grupa Bloody Mess to zdecydowanie moje odkrycie roku. Wszystko tam się zgadza. Pewnie znowu to powtórzę, ale byłam w ciężkim szoku i moje jedyne pytanie do samej siebie to "dlaczego wcześniej ich nie poznałam?". Wątpię, żeby jakaś płyta w tym roku zrobiła na mnie podobne wrażenie. 
Pierwszy raz mam problem z wyborem ulubionego kawałka, bo tak samo jak lekko punkowy, trochę zalatujący Green Day'em utwór "What You Chose" i "Run", balladowy "Fall", którego tekst wchodzi błyskawicznie do głowy i podobnie jest z "I.G.W.T?", no i "Last Glimmer" który swoim cięższym brzmieniem przekona do siebie niejednego kuca, ma w sobie coś wyjątkowego, że z przyjemnością chce się wracać do tej płyty. Nie mogę też skreślać innych utworów, bo są równie dobre, jak pozostałe. Tak czy siak moim absolutnym faworytem jest "Dear Son", który wpada w stu procentach w moje gusta, wszystko tam idealnie gra, od tekstu, przez głos wokalisty, linię melodyczną aż do idealnie dopasowanych instrumentów. 
Jakby tego było mało, to premiera Broken Things miała miejsce zaledwie parę tygodni temu, więc jest to totalna świeżynka, której na spokojnie i z czystym sumieniem mogę dać 9,5/10. 
Czego chcieć więcej? Ja jestem spełniona i to jest mój absolutny numer jeden. 
Zapraszam do przeczytania innych moich postów. :)

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Eternal Fever - De-Effect #projekt365 #2


Dzisiejszy wieczór umili Wam zespół, który już po pierwszych dźwiękach chwycił mnie za serce. Nastawiłam się na, jak to mówią "ostre darcie ryja", a tu proszę, pozytywnie się zaskoczyłam. 
Eternal Fever, czyli łódzka kapela, która z powodzeniem powinna koncertować w całym kraju, a nawet reprezentować łódzką scenę death metalową.
Nie mogę zachwalać każdego zespołu, nikt mi za to nie zapłacił, ale autentycznie szczęka mi opadła i nie ma tutaj mowy o jakiś większych niedociągnięciach. 
Krążek "De-Effect" będzie ładnie prezentował się na mojej półce obok Slayer'a, Metalliki i Machine Head. Dlaczego tam? Delikatna inspiracja jest słyszalna, ale nie można mówić o totalnym zżynaniu jak to jest w przypadku innych zespołów, ale o tym innym razem. Wyjątkiem jest jeden utwór...
No właśnie, pięć kawałków na płycie, myślę sobie, że szybko pójdzie. No nie było tak łatwo, zwłaszcza przy dwóch moich faworytach, a jest to jeden utwór rozpoczynający album, a drugi kończący. Zatrzymałam się przy nich, bo "Land Of Welfare" zachwycił mnie całą tą otoczką muzyczną. Gitara i perkusja to istne złoto, co nie oznacza, że wokal jest zły, wręcz przeciwnie. 
No i kawałek "Piwo", który aż za bardzo przypomina "Enter Sandman" i może dlatego stał się moim ulubionym. Poza tym bardzo się cieszę, kiedy kapela tworząca teksty w obcym języku dodaje taki polski smaczek w postaci jednego utworu w rodzimym języku. 
Po ponownym przesłuchaniu i jeszcze jednym stwierdzam, że kurde, nie ma tutaj złego kawałka. Każdy zasługuje na wyróżnienie. Ostre i melodyjne "420", pogujące "A-Whore" i przydługie, ale wcale nienudzące "Of Death...And New Beginnings".
Oprócz muzyki, na wyróżnienie zasługuje również okładka płyty, która nie dość, że jest urocza, jak na metal, to w dodatku idealnie obrazuje to, co możemy znaleźć w środku. Gdybym była facetam, to właśnie w takich okolicznościach chciałabym posłuchać kapeli z Łodzi.  
Zazwyczaj jest tak, że taką muzykę ciężko się słucha, a tutaj wręcz przeciwnie. Nigdy tak przyjemnie nie słuchało mi się death/trash metalu, stąd ta wysoka ocena 8/10. Panowie sobie na nią ewidentnie zasłużyli. Pełen szacunek dla nich i już nie mogę się doczekać koncertu, kiedy w końcu wyszaleję się pod sceną. 
Zapraszam do przeczytania innych postów. :)

środa, 11 kwietnia 2018

Get Break - Borygoh #projekt365 #1


Hej, cześć i czołem! Wracam dzisiaj do Was z nie takim małym projektem. Akcja #projekt365 to całoroczny maraton recenzji płyt, a tych już uzbierała się masa na mojej półce.
Dzisiaj zaczniemy od jarosławskiej grupy. Choć nie pałam do tego miasta entuzjazmem, to Panowie, a raczej ich muzyka powinna zostać wyróżniona.
Dawno się z GB nie widziałam, ale zapamiętałam ich jako przesympatycznych i uroczych Panów, którzy chcą zarazić swoją muzyką jak najwięcej ludzi, no cóż, powoli im się to udaje.
A jak jest z najnowszą płytą pt. "Borygoh"?
Pierwsze skojarzenie, które nasunęło się, gdy otrzymałam płytę, to właśnie to sławne Borygo, które znam z głupich licealnych rymowanek. W sumie nawet kolor okładki pasuje i ten tekst "Produkt może zawierać mocne substancje nieznanego pochodzenia". Czyżby Panowie podczas nagrywania krążka byli pod wpływem tej substancji?
Wracając do samej zawartości, to nie jest krążek dla kogoś, kto oczekuje powiewu świeżości. Stare hardrockowe numery plus do tego lekki punkrock to właśnie mieszanka, która idealnie opisuje najnowsze dziecko GB.  Lekko balladowa "Paralaksa", z którą przeciętny Kowalski będzie miał problem i "Anomalie" wprawiające w lekki trans. No i "Gradobicie", przy którym szanujący kuc nie wstydziłby się pójść w pogo.
Najbardziej przypadł mi do gustu kawałek "Ścierwo", jakoś najbardziej kojarzy mi się z obecnym studenckim życiem. Gwarantuję, że na ostrym kacu ten psychodeliczny teledysk, który na bank jest dziełem Mira, może przyprawić nas o niezły mindfuck.
Podsumowując, jak dla mnie jest dobrze, bardzo chętnie będę wracać do tej płyty. Może z sympatii, może ze względu na utwory, a może dla tego rockowego brzmienia z lat 80-tych. Mocne 6,5/10.
Wpadajcie na ich koncerty - warto!
Zapraszam do przeczytania innych postów. ;)