wtorek, 24 kwietnia 2018

Bloody Mess - Broken Things #projekt 365 #3


A dzisiaj płyta wyjątkowa, przynajmniej dla mnie. Po raz pierwszy mój blog został patronatem medialnym właśnie tego krążka, o którym dzisiaj będzie mowa. Pragnę dodać, że ten fakt nie wpływa na recenzję. 
Zacznijmy od tego, że zespoły, które biorą udział w tym projekcie zostały wybrane przeze mnie po przesłuchaniu dwóch pierwszych kawałków na YouTube'ie. W słuchawkach poleciał kawałek "Fall" i tak to się zaczęło. 
Warszawska grupa Bloody Mess to zdecydowanie moje odkrycie roku. Wszystko tam się zgadza. Pewnie znowu to powtórzę, ale byłam w ciężkim szoku i moje jedyne pytanie do samej siebie to "dlaczego wcześniej ich nie poznałam?". Wątpię, żeby jakaś płyta w tym roku zrobiła na mnie podobne wrażenie. 
Pierwszy raz mam problem z wyborem ulubionego kawałka, bo tak samo jak lekko punkowy, trochę zalatujący Green Day'em utwór "What You Chose" i "Run", balladowy "Fall", którego tekst wchodzi błyskawicznie do głowy i podobnie jest z "I.G.W.T?", no i "Last Glimmer" który swoim cięższym brzmieniem przekona do siebie niejednego kuca, ma w sobie coś wyjątkowego, że z przyjemnością chce się wracać do tej płyty. Nie mogę też skreślać innych utworów, bo są równie dobre, jak pozostałe. Tak czy siak moim absolutnym faworytem jest "Dear Son", który wpada w stu procentach w moje gusta, wszystko tam idealnie gra, od tekstu, przez głos wokalisty, linię melodyczną aż do idealnie dopasowanych instrumentów. 
Jakby tego było mało, to premiera Broken Things miała miejsce zaledwie parę tygodni temu, więc jest to totalna świeżynka, której na spokojnie i z czystym sumieniem mogę dać 9,5/10. 
Czego chcieć więcej? Ja jestem spełniona i to jest mój absolutny numer jeden. 
Zapraszam do przeczytania innych moich postów. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz