sobota, 28 kwietnia 2018

Eier - Rewolucja #projekt365 #4


Właśnie dzisiaj, w ten piękny sobotni wieczór sosnowiecki zespół Eier. Czym mnie zaskoczył, a czy mnie rozczarował? No cóż... 
Uwielbiam folk metal, jestem w nim wręcz zakochana i potrafię go słuchać na okrągło, a więc byłam mile zaskoczona tą płytą, ale tylko na początku.   
No i mamy typowy rockowy głos wokalistki z charakterystyczną chrypką, który mi pasuje bardziej właśnie do folk metalu, który jest słyszalny na całej płycie zarówno w tekstach jak i melodii. Pierwsze wrażenie "wow!", a później już było tylko gorzej. No niestety, na pochwałę zasługują tylko Panowie, których gdzieś słychać w tle, bo wiedzą co robić z instrumentami. Wielki szacunek za Jelonka, nadał charakter jednej z piosenek. 
Ale, żeby nie było tak ponuro, moim absolutnym faworytem jest kawałek "Dość", który zdecydowanie odstaje od reszty i mogłabym go przesłuchać jeszcze trzy razy.  
Plusem tekstów jest to, że większość opowiada jakąś historię i zalatuje mi tutaj średniowieczem, jeśli chodzi o tematykę, co dla mnie jest dość przyjemne. I w sumie to by było na tyle z tych pozytywnych rzeczy. Nie ukrywam, że ta płyta mnie zmęczyła. Już po czwartej piosence miałam dość i nie uniknęłam wrażenia, że wszystko jest zrobione na jedno kopyto. Rozumiem, że każdy zespół ma swój styl, ale ile można? Trzeba znać umiar..
Jeszcze przyczepię się do okładki, trochę jest mroczna, pasuje do klimatycznego metalu, ale tylko do niego, bo absolutnie nie wiąże mi się z zawartością. Bardziej na okładce widzę jakieś smoki, ognisko, króla na koniu, który ma błoto po kolana. Wiecie, dostałam już setki płyt, ale akurat ten projekt graficzny bardzo przypomina mi Resztę Pokolenia i ich krążek. 
Niemniej jednak z czystym sumieniem daję ocenę 5/10 i liczę na różnorodność przy następnych krążkach. 
Zapraszam do przeczytania innych postów. :)  

wtorek, 24 kwietnia 2018

Bloody Mess - Broken Things #projekt 365 #3


A dzisiaj płyta wyjątkowa, przynajmniej dla mnie. Po raz pierwszy mój blog został patronatem medialnym właśnie tego krążka, o którym dzisiaj będzie mowa. Pragnę dodać, że ten fakt nie wpływa na recenzję. 
Zacznijmy od tego, że zespoły, które biorą udział w tym projekcie zostały wybrane przeze mnie po przesłuchaniu dwóch pierwszych kawałków na YouTube'ie. W słuchawkach poleciał kawałek "Fall" i tak to się zaczęło. 
Warszawska grupa Bloody Mess to zdecydowanie moje odkrycie roku. Wszystko tam się zgadza. Pewnie znowu to powtórzę, ale byłam w ciężkim szoku i moje jedyne pytanie do samej siebie to "dlaczego wcześniej ich nie poznałam?". Wątpię, żeby jakaś płyta w tym roku zrobiła na mnie podobne wrażenie. 
Pierwszy raz mam problem z wyborem ulubionego kawałka, bo tak samo jak lekko punkowy, trochę zalatujący Green Day'em utwór "What You Chose" i "Run", balladowy "Fall", którego tekst wchodzi błyskawicznie do głowy i podobnie jest z "I.G.W.T?", no i "Last Glimmer" który swoim cięższym brzmieniem przekona do siebie niejednego kuca, ma w sobie coś wyjątkowego, że z przyjemnością chce się wracać do tej płyty. Nie mogę też skreślać innych utworów, bo są równie dobre, jak pozostałe. Tak czy siak moim absolutnym faworytem jest "Dear Son", który wpada w stu procentach w moje gusta, wszystko tam idealnie gra, od tekstu, przez głos wokalisty, linię melodyczną aż do idealnie dopasowanych instrumentów. 
Jakby tego było mało, to premiera Broken Things miała miejsce zaledwie parę tygodni temu, więc jest to totalna świeżynka, której na spokojnie i z czystym sumieniem mogę dać 9,5/10. 
Czego chcieć więcej? Ja jestem spełniona i to jest mój absolutny numer jeden. 
Zapraszam do przeczytania innych moich postów. :)

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Eternal Fever - De-Effect #projekt365 #2


Dzisiejszy wieczór umili Wam zespół, który już po pierwszych dźwiękach chwycił mnie za serce. Nastawiłam się na, jak to mówią "ostre darcie ryja", a tu proszę, pozytywnie się zaskoczyłam. 
Eternal Fever, czyli łódzka kapela, która z powodzeniem powinna koncertować w całym kraju, a nawet reprezentować łódzką scenę death metalową.
Nie mogę zachwalać każdego zespołu, nikt mi za to nie zapłacił, ale autentycznie szczęka mi opadła i nie ma tutaj mowy o jakiś większych niedociągnięciach. 
Krążek "De-Effect" będzie ładnie prezentował się na mojej półce obok Slayer'a, Metalliki i Machine Head. Dlaczego tam? Delikatna inspiracja jest słyszalna, ale nie można mówić o totalnym zżynaniu jak to jest w przypadku innych zespołów, ale o tym innym razem. Wyjątkiem jest jeden utwór...
No właśnie, pięć kawałków na płycie, myślę sobie, że szybko pójdzie. No nie było tak łatwo, zwłaszcza przy dwóch moich faworytach, a jest to jeden utwór rozpoczynający album, a drugi kończący. Zatrzymałam się przy nich, bo "Land Of Welfare" zachwycił mnie całą tą otoczką muzyczną. Gitara i perkusja to istne złoto, co nie oznacza, że wokal jest zły, wręcz przeciwnie. 
No i kawałek "Piwo", który aż za bardzo przypomina "Enter Sandman" i może dlatego stał się moim ulubionym. Poza tym bardzo się cieszę, kiedy kapela tworząca teksty w obcym języku dodaje taki polski smaczek w postaci jednego utworu w rodzimym języku. 
Po ponownym przesłuchaniu i jeszcze jednym stwierdzam, że kurde, nie ma tutaj złego kawałka. Każdy zasługuje na wyróżnienie. Ostre i melodyjne "420", pogujące "A-Whore" i przydługie, ale wcale nienudzące "Of Death...And New Beginnings".
Oprócz muzyki, na wyróżnienie zasługuje również okładka płyty, która nie dość, że jest urocza, jak na metal, to w dodatku idealnie obrazuje to, co możemy znaleźć w środku. Gdybym była facetam, to właśnie w takich okolicznościach chciałabym posłuchać kapeli z Łodzi.  
Zazwyczaj jest tak, że taką muzykę ciężko się słucha, a tutaj wręcz przeciwnie. Nigdy tak przyjemnie nie słuchało mi się death/trash metalu, stąd ta wysoka ocena 8/10. Panowie sobie na nią ewidentnie zasłużyli. Pełen szacunek dla nich i już nie mogę się doczekać koncertu, kiedy w końcu wyszaleję się pod sceną. 
Zapraszam do przeczytania innych postów. :)

środa, 11 kwietnia 2018

Get Break - Borygoh #projekt365 #1


Hej, cześć i czołem! Wracam dzisiaj do Was z nie takim małym projektem. Akcja #projekt365 to całoroczny maraton recenzji płyt, a tych już uzbierała się masa na mojej półce.
Dzisiaj zaczniemy od jarosławskiej grupy. Choć nie pałam do tego miasta entuzjazmem, to Panowie, a raczej ich muzyka powinna zostać wyróżniona.
Dawno się z GB nie widziałam, ale zapamiętałam ich jako przesympatycznych i uroczych Panów, którzy chcą zarazić swoją muzyką jak najwięcej ludzi, no cóż, powoli im się to udaje.
A jak jest z najnowszą płytą pt. "Borygoh"?
Pierwsze skojarzenie, które nasunęło się, gdy otrzymałam płytę, to właśnie to sławne Borygo, które znam z głupich licealnych rymowanek. W sumie nawet kolor okładki pasuje i ten tekst "Produkt może zawierać mocne substancje nieznanego pochodzenia". Czyżby Panowie podczas nagrywania krążka byli pod wpływem tej substancji?
Wracając do samej zawartości, to nie jest krążek dla kogoś, kto oczekuje powiewu świeżości. Stare hardrockowe numery plus do tego lekki punkrock to właśnie mieszanka, która idealnie opisuje najnowsze dziecko GB.  Lekko balladowa "Paralaksa", z którą przeciętny Kowalski będzie miał problem i "Anomalie" wprawiające w lekki trans. No i "Gradobicie", przy którym szanujący kuc nie wstydziłby się pójść w pogo.
Najbardziej przypadł mi do gustu kawałek "Ścierwo", jakoś najbardziej kojarzy mi się z obecnym studenckim życiem. Gwarantuję, że na ostrym kacu ten psychodeliczny teledysk, który na bank jest dziełem Mira, może przyprawić nas o niezły mindfuck.
Podsumowując, jak dla mnie jest dobrze, bardzo chętnie będę wracać do tej płyty. Może z sympatii, może ze względu na utwory, a może dla tego rockowego brzmienia z lat 80-tych. Mocne 6,5/10.
Wpadajcie na ich koncerty - warto!
Zapraszam do przeczytania innych postów. ;)